Erasmus: Bukareszt, Barcelona...
Dzień dobry. Nazywam się
Kamila Ocimek… Tak samo rozpoczynałam tysiące swoich maili i
wiadomości, później było już: „Good morning, my name is Kamila
Ocimek…” Związane to było z wyjazdem zagranicznym w ramach
programu Erasmus, który nie ukrywajmy, jest jednym z najlepiej
rozsławionych (przynajmniej wśród studentów) programów
związanych z Unią Europejską i korzyściami jakie ze sobą niesie.
Mawia się, że kto przeżył Erasmusa, ten wie o co chodzi.
Słyszałam, że to jest największa przygoda w życiu –
oczywiście tak ją sobie wyobrażałam, lecz dopiero żyjąc pół
roku w kompletnie innym świecie, przekonałam się co to znaczy
naprawdę. Pamiętam jak idąc ulicą śmiałam się sama do siebie,
a szczęście i euforia wprost ze mnie emanowały. Pamiętam telefon
do domu: „Mamo, to była najlepsze decyzja w moim życiu!” Byłam
dumna, realnie dumna z siebie, że pomimo braku czasu (decyzję
podjęłam bardzo późno, długo po rekrutacji), obaw (niczego nie
bałam się tak, jak mówienia po angielsku), biurokracji (niektórzy
stwierdzili, że po takiej papierkowej „zabawie” dawno by już
zwątpili) powiedziałam sobie: nie bój się! I od tej pory
przestałam się bać. Tak dosłownie i w przenośni.
Teraz wszystko jest
łatwiejsze. Angielski? Podszkoliłam, zmuszona do mówienia. Potem
już zabiegałam o to żeby mówić, mówić jak najwięcej. I
kolejne olśnienie pewnego dnia (tych olśnień było więcej): z
jaką łatwością i normalnością poznaję ludzi: Hiszpanie,
Portugalczycy, Litwini, Włosi, Czesi, Bułgarzy, Francuzi, Niemcy,
Rumuni. Jeszcze nie wspomniałam, że moim kierunkiem wyjazdu była
właśnie Rumunia i jej cudowna stolica – Bukareszt. Pomimo wielu
zasłyszanych, stereotypowych żartów, wiedziałam, że to dobre
miejsce; że Rumunia nie jest zacofana, jak niektórzy myślą, że
ludzie nie chodzą tam w cygańskich sukniach i nie przemieszczają
się cygańskim wozami (bo i takie opinie – zupełnie na poważnie
– słyszałam), że na końcu ostatniej linii metra nie ma końca
świata, a gruz nie zasypał całego kraju. Chciałabym aby ludzie
zmienili opinię o tym kraju, który nie ma co ukrywać, stara się
dogonić właśnie nas – Polaków. Ja, jako Polka, byłam pełna
dumy, wielokrotnie słysząc opinię jaki piękny jest nasz kraj oraz
jak dobrze i szybko się rozwija po wejściu do Unii Europejskiej.
Ale to nie wszystko.
Wspomniane wyżej znajomości otwarły mi drogę do międzynarodowych
podróży. Zawsze uwielbiałam podróżować, ale teraz widzę w tym
życiowy cel. Nie chcę normalnych wakacyjnych wyjazdów z leżeniem
na plaży i piciem drinków z palemką – chcę praktyk, działań,
samorealizacji i ludzi – międzynarodowych znajomości! Dlatego mój
kolejny plan na przyszłość – nowe studia, nowe wyjazdy, nowe
możliwości – tego chcę i to zrobię! Bo tak jak już
wspomniałam, teraz wszystko jest łatwiejsze, a niemożliwe nie
istnieje.
Czym byłby Erasmus bez
wyjazdów. Zwiedziłam prawie całą Rumunię – Bukareszt
oczywiście wzdłuż i wszerz; Cluj, Săpânţa, Turda, Bran, Brasov,
czarnomorska Constanța, Vama Veche, Delta Dunaju. Góry, morze,
zamki Draculi – Ci co widzieli zdjęcia nie wierzyli, że to
Rumunia i że jest tam tak pięknie. Ale Bukareszt to również dobre
miejsce wypadowe w wiele innych miejsc. Tani bus do Bułgarii i do
Istambułu (choć nie uniknęliśmy podróży z pseudomafią), a na
koniec tani lot do Izraela. Chyba sama do końca nie wierzę w tę
kumulację przygód. Oczywiście był czas na przyjemności i na
obowiązki, bo pomimo ogólnoprzyjętej opinii, Erasmus to nie tylko
imprezowa „Sodoma i Gomora”. To jednak trochę nauki, obowiązków,
gospodarowanie pieniędzmi i przetrwanie w akademiku. To szkoła
życia i radzenia sobie w różnych sytuacjach. Dlatego doświadczenie
zdobyte po tym wyjeździe jest jednym z największych w życiu. I
najlepszą decyzją. Pozwala realizować marzenia i otwiera oczy na
następne, zmienia osobowość, myślenie i podejście do życia;
ułatwia działanie w każdej dziedzinie. Erasmus to nie wakacje, to
część życia i pamiątka do jego końca!
Kamila Ocimek
Komentarze
Prześlij komentarz