Padał deszcz ale poczucie obowiązku przezwyciężyło moje myśli o pozostaniu w domu. Ubrałam się odpowiednio, spakowałam walizkę i wszystko co było potrzebne do przeprowadzenia zajęć. W pociągu zawsze oddaję się lekturze i myślom oraz planom związanym ze Szkołą Polską. Tego dnia nie było łatwo dotrzeć do szkoły z powodu deszczu, ulic, które zmieniały się w małe potoki, pędzących i ochlapujących samochodów ale jakoś tam dotarłam i małe trudności pozostawiłam za sobą. Prawie, jak zawsze przychodzę pierwsza, potem dołącza się Ania i następnie rodzice i dzieci. Czekałam i czekałam, mija pół godziny, potem godzina, Ania już w pełni prowadzi zajęcia z maluszkami a ja nadal czekałam. I się nie doczekałam. Żadne z Was moi kochani rodzice i dzieci z grupy starszej nie przybyliście. Czy powinnam to jakoś skomentować? Czy powinnam dać wyraz mojemu smutkowi i rozczarowaniu?
Ewa
---------------------------------------------------------------------
Na ostatnich majowych zajęciach w Szkole Polskiej zjawiła się zaledwie czwórka dzieci: Laura, Zosia, Ania i Adaś - wszyscy z grupy młodszej. Tym niemniej, było nas troszkę więcej, gdyż wizytę złożyła nam Małgosia - moja młodsza siostra i tegoroczna maturzystka, odpoczywająca po trudach egzaminacyjnych w słonecznej (choć ostatnio też deszczowej) Hiszpanii.
Przez pierwszą część zajęć Małgosia czarowała dzieciom różne zwierzątka, które następnie były przez nie żywo kolorowane. Okazuje się, że największą sympatią dzieci cieszy się konik. Dziwi mnie to nieco, gdyż pamiętam, że w dzieciństwie marzył mi się zawsze piesek lub kotek, zdecydowanie nie konik, i moi rówieśnicy raczej mieli podobne upodobania. Widać preferencje się zmieniają, gdyż dzieci, a w tym szczególnie Laura, upierały się przy zabraniu namalowanego konika do domu.
Następnie Małgosia opowiedziała dzieciom pewną prostą historię, która jednak nie jest taka prosta, jeśli jednocześnie ilustrujemy ją przy użyciu kartki papieru, z której wyczarowujemy statek, buty czy stół, stosownie do przebiegu opowieści. Takie czary-mary (jak powiedziała Zosia) absolutnie zahipnotyzowało dzieci, które aż czterokrotnie prosiły Małgosię o opowiedzeniu tej samej historii, bacznie śledząc każdą figurą wyczarowywaną z papieru.
Po tak czarodziejskim wstępie, zabraliśmy się za przygotowanie stworów z włóczki. Jak widać na zdjęciu obok, zadanie to wymagało dobrej organizacji pracy - ktoś ciął włóczkę, ktoś ją nawijał, aby potem jeszcze ktoś inny ją przeciął:) Jest to praca dość żmudna, ale efekt końcowy jest fantastyczny!
Włóczkowe pompony posłużyły dzieciom za piłki, którymi radośnie się rzucały, aż do przyjścia rodziców. To była dopiero frajda!
Pozdrawiamy,
Ania i Małgosia
Komentarze
Prześlij komentarz