Włoskie impresje
Cała i zdrowa wróciłam z tego dziwnego szkolenia. Było nawet sympatyczniej niż przypuszczałam ale z ogromną przyjemnością powróciłam do domu. Była to moja pierwsza podróż do Włoch. W związku z tym miałam wiele oczekiwań, wyobrażeń i pytań. Wprawdzie nie powinnam wyrabiać sobie opinii na podstawie tych kilku dni i dwóch czy trzech miejsc, które widziałam, ale...
Po pierwsze, ludzie okazali się bardzo sympatyczni, spokojni. Szef w swojej błogiej nieświadomości oddał mi na ten czas jeden z samochodów wyłącznie na mój użytek, abym mogła poczuć się bardziej wolna, samodzielna i nieskrępowana. No cóż, ponownie udało mi się kogoś zaskoczyć krótką i zwięzłą informacją, że JA CAŁY CZAS NIE MAM PRAWA JAZDY. W takim razie dano mi telefon komórkowy, samochód z kierowcą do mojej dyspozycji i bonus finansowy na moje wydatki. Przypominam, że pojechałam tam na szkolenie a nie na wycieczkę krajoznawczą.
Po drugie, jedzenie było okropne. Oprócz makaronów i pizzy nic nie zasługiwało na pozytywną opinię. Zamawiając cielęcinę, wołowinę czy jakiekolwiek inne mięso, otrzymywało się talerz ze sporym kawałem mięsa i nic więcej. Ubóstwo i brak wyobraźni towarzyszyło każdemu posiłkowi. Następnym zaskoczeniem było częsty brak soków! Albo pijesz wino albo wodę! Potem oczywiście w nagrodę za wytrzymałość możesz zamówić sobie kawę. Typowe menu: na początek coś ciepłego, np. makaron z sosem, na drugie zimne danie, sałatki bez smaku czy talerz tłustej szynki bez żadnego przybrania, urozmaicenia kolorystycznego. I na deser? Jaki deser? Menu nie zawiera deseru. Jadłam więc źle, niezdrowo i na dodatek trochę przytyłam.
Po trzecie, nie poczułam tej antycznej atmosfery, tak bogatej, burzliwej i długiej historii tego kraju. Przyznaję, że widziałam tylko kilka budowli historycznych, raczej nie znanych i skromnych. Nie były to miejsca turystyczne, ale ja myślałam, że właśnie takie miejsca pobudzają wyobraźnię, przynajmniej moją.
Po czwarte, kurs był przeprowadzony w sposób bardzo sympatyczny, można powiedzieć, że rodzinna atmosfera była na porządku dziennym. Skierowany był tylko dla mnie, tak więc mogłam zadawać mnóstwo pytań, mieć wątpliwości, etc. Językiem wykładowym był głównie włoski, trochę hiszpański i ostatecznie angielski. Biorąc pod uwagę brak znajomości włoskiego z moje strony, uważam, że kurs zakończył się sukcesem. Tutaj chciałam zauważyć jedną rzecz: ich włoski był w pewnym stopniu zrozumiany przeze mnie, natomiast sporo ludzi nie rozumiało mnie, gdy mówiłam po hiszpańsku.
To tyle z mojego pierwszego pobytu we Włoszech. Czy będą następne? Sama nie wiem. Chyba jednak powinnam dać sobie i Włochom drugą szansę. Ciao!
Komentarze
Prześlij komentarz